Ja tak samo jak aniołek nie wypowiadam się w tym temacie bo
to zupełnie nie moja bajka. natomiast co się tyczy tego o
czym ostatnio pisaliśmy, to wychodzi tez na to, ze i
Jaruzelski tez trzymał teczki z aktami w szafie tak samo jak
i Wałęsa, tyle tylko, ze w przypadku Jaruzelskiego jest tego
jeszcze więcej, niż w przypadku Wałęsy, bo mowa o aż 2000
sztuk teczek z aktami. Co ciekawe także pewne akta znajdują
się w Pułtusku. Na dowód tego przytaczam materiał
zamieszczony w Internecie i w jednym z oStatniCh wydań
gazety "FAKT":
"Nie tylko gen. Czesław Kiszczak (†90 l.)
miał w domu teczki, których miejsce jest w archiwach
Instytutu Pamięci Narodowej. Jak twierdzą nasi informatorzy,
pokaźny zbiór takich dokumentów miał w domu także gen.
Wojciech Jaruzelski (†91 l.)!
Decyzja wdowy po generale Kiszczaku, która zgłosiła do IPN
posiadanie tajnych akt bezpieki gromadzonych w domu przez
jej męża, wywołał lawinę wydarzeń, mogących na wiele lat
zmienić układ polskiej sceny politycznej. Przechowywane
przez niego akta, które zdobył IPN zdają się mieć sporą siłę
rażenia, a ich potencjalna treść już elektryzuje miliony
Polaków.
Tymczasem jak wynika z informacji, które Fakt24 uzyskał od
osoby z bliskiego otoczenia Wojciecha Jaruzelskiego,
wszystkie archiwa, które były w jego posiadaniu, trafiły
wraz z większością majątku do jego córki – Moniki.
Ta zaś, zgodnie z ostatnią wolą ojca, miała przekazać je
Fundacji Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.
Co to za instytucja? Formalnie zajmuje się gromadzeniem
materiałów na temat genezy i dziejów PRL, a także
popularyzacją wiedzy o ustroju komunistycznym. Obok
Jaruzelskiej, a niegdyś jej ojca, w radzie fundatorów
zasiadają m.in. Ryszard Strzelecki-Gomułka (86 l.)
– syn Wiesława Gomułki, byłego I sekretarza KC
PZPR, oraz były wiceszef Sztabu Generalnego Ludowego Wojska
Polskiego gen. Wacław Szklarski (91 l.). –
Wszystkie teczki z domu Jaruzelskiego, a było ich ze 2000,
trafiły do magazynu przy bibliotece Akademii Humanistycznej
im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku – twierdzi
nasz rozmówca.
Idziemy tym tropem. Jaruzelska o aktach rozmawiać nie chce.
W pułtuskiej uczelni jeden z pracowników potwierdza nam
istnienie pomieszczenia, gdzie fundacja ma swoje archiwa.
– To nie są zwykłe akta! – podkreśla.
Gdy pytamy, czy można je zobaczyć – odsyła do
dyrekcji. Tam jednak słyszymy, że... takie akta nie istnieją
i nigdy nie były na terenie uczelni! Tylko IPN może
sprawdzić, czy te dokumenty tam są".
Już to widzę, jak znów te hieny (czytaj dziennikarze) znów
się rzucą na te akta i będą masowo je skanowały i publikować
w tych swoich brukowcach, tak jak to miało miejsce w
przypadku oryginalnych oświadczeń pisanych przez dla SB
przez Wałęsę. Treść rzeczonego zobowiązania brzmi
następująco:
Ja niżej podpisany Wałęsa Lech syn Bolesława i Feliksy
urodzony 1943 w Popowie pow. Lipno zobowiązuje się zachować
w ścisłej tajemnicy treść przeprowadzonych ze mną rozmów z
pracownikami służb bezpieczeństwa. Jednocześnie zobowiązuję
się współpracować ze służbą bezpieczeństwa w wykrywaniu i
zwalczaniu wrogów PRL. Informację będę przekazywać na piśmie
i będą one polegały na prawdzie. Fakt współpracy ze służbą
bezpieczeństwa zobowiązuję się zachować w ścisłej tajemnicy
i nie ujawniać jej nawet przed rodziną. Przekazywane
informacje będę podpisywał psełdonimem "Bolek".
Lech Wałęsa Bolek
I niech mi teraz ktoś powie, że Wałęsa to nie jest TW
"Bolek". Inna sprawa to to, że Wałęsa donosił,
także i na stoczniowców w 1974 r. zwłaszcza na Henryka
Jagielskiego. A oto dowód na to właśnie, zamieszczony
niedawno na łamach "Faktu":
"Henryk Jagielski (84 l.), jeden ze stoczniowców,
którzy w latach 70. mieli paść ofiarą TW „Bolka",
podejrzewał Lecha Wałęsę (73 l.) o współpracę z bezpieką już
od dawna. Teraz, gdy poznał materiały z szafy Czesława
Kiszczaka (†90 l.) nie ma już żadnych wątpliwości.
Skąd ta pewność? – Pamiętam nasze rozmowy, łatwo
się zorientować – mówi.
W marcu 1971 r. SB chce się dowiedzieć, czy stoczniowcy nie
planują protestów podczas majowych obchodów Święta Pracy. TW
"Bolek" składa donos –
„Najbardziej agresywny w ostatnim czasie jest
Henryk Jagielski i Jasiński Jan. Największy udział bierze
jednak Jagielski, który to wysuwa kompetencje rzucenia
czerwonej flagi pod trybunę i sprawy żałoby (po ofiarach
masakry na Wybrzeżu, gdy w grudniu 1970 r. milicja i wojsko
zastrzeliły 41 robotników - przyp. red.)" –
melduje 27 marca 1971 r.
To ten dokument utwierdził Henryka Jagielskiego w
przekonaniu, że Lech Wałęsa donosił na niego Służbie
Bezpieczeństwa. – Rozmawiałem z nim przypadkowo w
Stoczni Gdańskiej. Poza nami nie było tam nikogo –
opowiada Faktowi. Wspomina też, jak go dziwiło, że bezpieka
nie wzywa Wałęsy. Wizyty stoczniowców na posterunku były
wtedy codziennością. Pytany o to Wałęsa odpowiadał:
– Jeszcze tam będę – zapewniał.
„Uważam również za wskazane żeby dla lepszego
zakonspirowania mojej osoby, wezwać mnie na MO, gdyż (...)
nie wezwanie mnie do komendy może wzbudzić różne
podejrzenia" – pisał w 1971 r. „Bolek",
doradzając swoim mocodawcom z bezpieki.
– Lech Wałęsa nigdy się nie wytłumaczył, choć
obiecywał. Teraz mówi, że nas nie zna. Ma problemy z
pamięcią? Niech się idzie leczyć – stwierdza
twardo Henryk Jagielski, który nie ma zamiaru przebaczyć
swojemu dawnemu koledze. – Jeszcze zanim IPN
przejął dokumenty z domu Kiszczaka, zliczyłem, że donosił na
50 stoczniowców – zapewnia dawny stoczniowiec i
opozycjonista.
Teczki Bolka ujrzały światło dzienne"
I pomyśleć, że my wszyscy jako Polacy takich szpiegów i
donosicieli utrzymywać i to właśnie im m. in. zawdzięczamy
to, że polska gospodarka wygląda tak jak wygląda na dzień
dzisiejszy.