Randki dla osób niepełnosprawnych. Portal randkowy


Serwis Randkowy, Niepełnosprawni: Jak zmienić mężczyznę

17-11-2010 13:53

Serwis Randkowy, Niepełnosprawni: Nie wszystko w naszym partnerze podoba nam się. Czy i co można w nim zmienić?


Na temperament partnera, jego osobowość, system wartości wyniesiony z domu raczej nie mamy zbyt wielkiego wpływu i nie musimy go mieć. Na wiele kwestii warto przymknąć oko – zapewnia znana psychoterapeutka Katarzyna Miller.  Kobiety marzą o chodzącym ideale. O partnerze, który nie tylko jest męski, zaradny i dobrze zarabia, ale też poświęca im dużo czasu i uwagi, pomaga w domu, nie rozrzuca wszystkiego, gdzie popadnie, nie urządza bez przerwy slalomu gigantu po kanałach sportowych itd. Czy jest to możliwe? Katarzyna Miller przyznaje, że pewne rzeczy da się poprawić w mężczyźnie, ale czy zawsze warto dążyć do zmiany…

Claudia: W swojej najnowszej książce „Być kobietą i nie zwariować” przytacza Pani dowcip: Czego kobiety chcą od mężczyzn? – Więcej!

Katarzyna Miller: Tak, to całe my! Przez to same jesteśmy nieszczęśliwe i unieszczęśliwiamy swoich mężczyzn. W takich sytuacjach powtarzam pewną znaną "modlitwę": "Panie Boże, daj mi pogodę ducha, bym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagę, bym zmieniła to, co zmienić mogę, i mądrość, bym odróżniała jedno od drugiego". Jeśli kobiety zrozumieją tę zasadę, to połowa sukcesu.

Czyli – na co mamy wpływ, a na co nie, lepiej więc dać sobie z tym spokój?

Po pierwsze, musimy zdać sobie sprawę z czegoś, co nazywamy psychofizyczną konstytucją człowieka. To coś, co każdy z nas przynosi ze sobą na świat i nic ani nikt nie jest w stanie tego zmienić. Weźmy choćby podstawowy podział Jungowski na introwertyków i ekstrawertyków. Osoba introwertyczna jest bardzo czuła, wrażliwa, najczęściej głęboko kochająca, a ekstrawertyk lubi, jak jest wesoło, głośno, szybko i po wierzchu. Na nic się zda powtarzanie ekstrawertycznemu partnerowi: "Pragnę, byś często rozmawiał ze mną o ważnych dla nas sprawach, spędzał ze mną dużo czasu…". On i tak prawdopodobnie odpowie: "A o czym ty chcesz rozmawiać? Lepiej chodźmy do znajomych". Tak samo niewiele da suszenie głowy introwertykowi: "Ja chcę wychodzić, bawić się, tańczyć!". On nie tylko nie będzie tańczył, ale też nigdzie nie zechce chodzić.

Podobnie kobieta domatorka nie zatrzyma w domu mężczyzny, który lubi bywać. Raczej pójdzie z nim, choć nie ma ochoty.
Zgadza się. Częściej kobiety introwertyczne dają się wyciągać z domu swoim ekstrawertycznym facetom niż odwrotnie. I siedzą potem, bidule, na tych imprezach cichutko, gdzieś z boku. Cierpią, gdyż on głównie bawi się z innymi paniami. Lepiej zaakceptować wzajemne różnice. Taki intro-ekstrawertyczny duet może być nawet fajny, o ile obie osoby zdadzą sobie sprawę, że każda ma coś, czego nie ma druga; że jest to uzupełniające się, fascynujące, ciekawe

Dotyczy to także temperamentu, prawda? Jego również nie da się za bardzo zmienić, ponieważ jest wrodzony, zapisany w genach. Jeżeli nasz partner z natury jest ospały i powolny, to raczej nie zrobimy z niego torpedy. Owszem, powiesi obrazek czy półkę, naprawi rower dziecka, ale zajmie mu to całą sobotę.

Tak, i trzeba go pocałować za to, że robi to czy tamto, a nie narzekać, że robi za wolno. Powinnyśmy pogodzić się z faktem, że tzw. podstawowego wyposażenia nie przerobimy, nie uda się nam go ruszyć.

Chyba równie trudno zmienić wyniesiony z domu system wartości, bo wpływ rodziny na mężczyznę trwał co najmniej kilkanaście lat. Dużo prawdy jest w powiedzeniu: "Obserwuj, jak jego ojciec traktuje żonę". Jeśli jej nie szanuje, uważa, że kobieta jest tylko od obsługiwania mężczyzny i nie ma nic do gadania, to trudno oczekiwać, że syn takiego ojca będzie idealnym partnerem.

Tak, facet jest już w dużym stopniu "zrobiony". Owszem, może jeszcze coś w sobie zmienić, jeśli będzie chciał. Ale zrąb jego charakteru powstał. To kolejna rzecz, na którą nie mamy wpływu: partner ma taką rodzinę, jaką ma, i to ona go wychowała. Warto już na początku, przy dobieraniu się w pary, wziąć pod uwagę światopogląd rodziców. Bo jeśli np. jedno dorastało w domu wolnomyślicieli, a drugie w domu katolickim, to zbyt wiele może ich różnić: pogląd na wychowanie dzieci, podejście do polityki, religii itd. Później mogą bardzo się nie lubić za to, że idą do innych urn wyborczych albo jedno w niedzielę wybiera się do kościoła, a drugie idzie z kolegami grać w piłkę nożną.

A co z emocjami? Wiele kobiet narzeka, że ich mężczyźni są zbyt mało uczuciowi, nie okazują im tyle ciepła, ile na początku, gdy je zdobywali. Albo jeszcze gorzej – stali się bardzo opryskliwi, podnoszą głos z byle powodu, mówią napastliwym tonem. Czy można coś z tym zrobić?

Jednym z największych kobiecych błędów jest oczekiwanie, że stan z pierwszego okresu znajomości przedłuży się na całe życie. Że mężczyźni ciągle będą im mówić same miłe rzeczy. Nalegałabym też, aby kobiety były uczciwsze wobec samych siebie – nie chodzi tu o samokrytycyzm, tylko o większą uważność.

Kiedy słyszę: "Mój mąż od dziesięciu lat nie powiedział mi, że mnie kocha", to wtedy pytam: "A kiedy ty mu to ostatnio powiedziałaś?". I okazuje się, że dawno temu. Trzeba się zastanowić, czy nie odbijamy piłeczki: "Jak on mi nie mówi miłych rzeczy, to ja jemu też nie powiem". Lub: "Jak on mi dokuczy, to ja mu jeszcze bardziej". W tym sensie mamy ogromny wpływ na emocje między nami.

Czyli okazując czułość, możemy jej więcej dostać?

Okazywanie czułości jest ogromnie ważne. Ale też nie możemy być tylko czułe. To kolejny błąd, który popełnia większość kobiet. Ciepłe, kochane i słodkie mamy być wtedy, gdy partner jest dla nas dobry. Jeśli agresywnemu facetowi będziemy okazywały jedynie czułość, to on nas zje łyżeczką. I jeszcze się obliże. Tu jest potrzebna tzw. twarda miłość. Oznacza ona posiadanie pewnych oczekiwań, stawianie wymagań, i kiedy on je spełnia, wtedy my wyrażamy zachwyt, wdzięczność, czułość. Pamiętajmy też, że błędem jest przyjmowanie miłych rzeczy bez podziękowania, bo przestaną płynąć. Tak samo – dawanie miłych rzeczy bez usłyszenia słowa wdzięczności. Mamy wymagać od mężczyzny "dziękuję" i dawać mu "dziękuję".

A co z poczuciem gustu? Czy możemy nauczyć mężczyznę lepiej się ubierać? Załóżmy, że jego mama zawsze kupowała mu dramatyczne sweterki i on za grosz nie ma gustu albo po prostu nie przywiązuje wagi do tego, co nosi. A my chciałybyśmy, żeby ładnie wyglądał.

Niektórzy faceci oddają się dość chętnie w ręce kobiet. Zgadzają się – dla świętego spokoju! – aby żony wybierały im krawaty i koszule, albo wręcz sami mówią: "Chodź, kupimy mi garnitur". Jeżeli mają takie nastawienie i jest to dla nich teren łatwy do oddania, to OK. Zawsze też można powiedzieć partnerowi: "W tym mi się podobasz, w tym cię lubię", albo: "Zauważyłam, że dziewczyny się za tobą oglądają, kiedy chodzisz w płaszczu". Myślę, że to powinno na niego podziałać. Ale jeżeli facet zdecydowanie życzy sobie chodzić w zielonych drelichach albo mieć poczucie, że jest młodym hipisem, i nosić rozciągnięte swetry – to znienawidzi nas, jeśli zaczniemy ubierać go w coś innego.

Nie mamy wpływu na osobowość czy temperament partnera, ale pewnie da się zmienić niektóre jego zachowania, np. bałaganiarstwo lub spóźnialstwo. Może mężczyzna do tej pory nie dbał o porządek czy też nie przychodził na czas, bo tego nikt od niego nie wymagał?

Ludzie mogą coś w sobie zmienić dla drugiej osoby, jeżeli robią to z ciepłego, serdecznego uczucia. Gdy facet wie, że jest dla kobiety ważny, że ona robi coś dla niego, bo chce, aby mu było przyjemnie, to on dla niej też będzie robił pewne rzeczy. Ale kobieta musi przy tym wiedzieć, czego chce, i potrafić to pokazywać, mówić o tym.

Trzeba więc wyraźnie komunikować to, na czym nam zależy. Nie czekać, aż partner się domyśli.

To podstawa! Mówić jasno, o co nam chodzi. I być konsekwentną. Ja w swoim byłym małżeństwie wypowiedziałam mężowi pranie, po czym jego brudne rzeczy zalegały na środku dywanu w wizytowym pokoju. Goście przychodzili, pytali: "O, co to?", a ja wzruszałam ramionami: "To Pawełka". Nie brałam za niego odpowiedzialności, nie zastanawiałam się, co ludzie powiedzą. To przecież jego majtki, skarpetki, koszule… Gdy narzekał: "Nie mam już co włożyć", odpowiadałam: "Kup sobie nowe". On mnie przetrzymywał, ja jego. Kto w końcu wygrał? Ja, ponieważ nie miałam żadnej wątpliwości, że nie będę za niego prała. Akurat tego byłam pewna i na tym mi zależało.

A jeżeli zależy nam, by partner pozbył się pewnych denerwujących nawyków, np. czytania gazety przy jedzeniu, zostawiania butów na środku przedpokoju itd.?

Mówiłam, że kobiety mają wiedzieć, czego chcą. Ale to również oznacza, że powinny wiedzieć, na co mogą się godzić, a na co nie. Jeżeli nie jesteśmy w stanie czegoś przyjąć, to wtedy, owszem, powiedzmy o tym partnerowi, dążmy do zmiany. Gdy jednak możemy coś zaakceptować, to po co ciosać mu kołki na głowie? Dla każdej z nas te granice będą inne. Ja np. pogodziłam się z tym, że mój facet nie zamykał sedesu. Pomyślałam sobie: "Mam walczyć w swoim życiu o deskę? Czy ona jest dla mnie taka ważna? Niech będzie sobie otwarta, no trudno. Nie zamierzam szarpać się o tego typu rzeczy". Ale np. nie zgodziłabym się na palenie papierosów. Wystawiałabym faceta zimą na taras.

A zatem pewne rzeczy dadzą się zmienić w mężczyźnie, jednak to do nas należy decyzja, czy tak zrobimy.

Warto się zastanowić, czym jest dla nas związek. Jeżeli poligonem walki i dowodem na to, że potrafimy mężczyznę urobić, zmusić do czegoś – to pewnie nam się uda, ale takim kosztem, że przestaniemy się lubić. Nasze zwycięstwa będą okupione za drogo, żeby nam się opłacały. Dlatego pilnujmy tylko tych rzeczy, które są dla nas naprawdę ważne. Czytajmy "Muminki" i uczmy się, jak należy żyć w rodzinie. Z przyzwoleniem dla siebie wzajemnie! Im więcej każde z nas dostaje wolności od drugiego i może być przy nim sobą, tym fajniej się w swoim towarzystwie czujemy. Wtedy chcemy ze sobą być.

Bardzo życiową sytuację nakreślają w książce "Po co mi ten facet" Janusz Sztencel i Ewa Konarowska. Otóż na początku kobiecie wydaje się fajne to, że mężczyzna, z którym się spotyka, jest luzakiem, gra rocka i dba o niezależność. Potem, gdy już są razem, przestaje jej to się podobać i chce go zmieniać, naprawiać. Najchętniej by go wyprasowała i położyła na półkę, równiutko jak koszule. On przez dłuższy czas na to przystaje, nie mówiąc nic albo robiąc uniki, a potem nagle rzuca: "Do widzenia". I ona jest kompletnie zdezorientowana. Pyta: "Co się stało? Przecież jeszcze do niedawna było całkiem dobrze". Wiele kobiet przerabia podobny scenariusz wiele razy, zanim się zorientuje, że to do niczego nie prowadzi. Czy nie lepiej od razu wyciągnąć z tego naukę?

Zgadza się. Podstawowym problemem jest to, że kobiety zakochują się nie w facecie, tylko we własnym wyobrażeniu o nim, i potem bardzo się starają tego chłopa do swego wyobrażenia dopasować, odpowiednio przerobić. Nie tędy droga! Lepiej poprzyglądać się sobie dobrze na początku związku. Kiedy wyjdziemy za mąż, urodzi się dziecko, będzie ciut za późno… Znam pary, które gdy tylko się ze sobą związały, od razu zaczęły budować dom. I to taki wspaniały, na wysoki połysk! Zaprzątało je, jak urządzić salon, w którym będą przyjmować gości; czy kafelki mają być żółte, czy może zielone; ile powinno być pokoi dla dzieci? A nie rozmawiali o tym, czy w ogóle chcą mieć dzieci i ewentualnie ile. Potem np. okazywało się, że ona myślała o pięciorgu, a on nie planował ich wcale. Czyli w ogóle się nie znali, nic o sobie nie wiedzieli, choć spędzili razem kilka lat. Tymczasem to właśnie początek związku jest najlepszym okresem na poznawanie ukochanej osoby. I to poznawanie życzliwe (choć, oczywiście, uważne).






Źródło: www.zdrowie.onet.pl

tem_f.gif

post_f.gif  

tem_f.gif

post_f.gif