07-09-2010 11:39
Serwis Randkowy, Niepełnosprawni: Jakiś czas temu w dobie z jednej strony bezrobocia a z drugiej licznej emigracji, pojawił się nowy... zawód.
- Załatwiam urzędowe sprawy różnym ludziom. Wszystko mogę im załatwić, tylko sobie godnego życia załatwić nie umiem.
W październiku ubiegłego roku założył firmę, a siebie nazwał ''załatwiaczem''.
- Powinni wprowadzić pakiet Kluski, czyli jedno okienko, a nie żeby człowiek ganiał od skarbówki do urzędu miasta, od Annasza do Kajfasza! - złości się.
Był w porządku wobec państwa.
- Nie chciałem, jak większość niepełnosprawnych, działać nielegalnie.
Z dumą rozdawał wizytówki.
Działacz
Ryszard Tarasienko mówi wolno. Czasem cedzi słowa. Lewą rękę ma sztywną, lewą nogę prawie sztywną, ale chodzi - na palcach, trochę szurając. Jak na człowieka, który miał nie żyć, nad podziw dobrze daje sobie radę. ''Załatwiacza'' wymyślił, gdy był wolontariuszem w Terenowym Komitecie Praw Dziecka. Był skuteczny, organizował dla biednych dzieci słodycze. Pisał, żeby ludzie, którym powodzi się lepiej, oddawali niepotrzebne meble biedniejszym. Jeździł po całym województwie, a po Inowrocławiu rowerem. Od sklepu do sklepu, od hurtowni do hurtowni.
Pewnego dnia odkrył, że przewodnicząca Komitetu próbuje coś uszczknąć z pieniędzy, które on wyszarpuje dla dzieci! Gdy po kursie księgowości przejrzał faktury, złapał się za głowę... Przewodnicząca straciła stanowisko, a Ryszard zapał do działalności społecznej.
Naiwniak
Ludzie śmiali się jaki to z niego naiwniak. A on założył firmę. Napisał do lokalnej gazety podał numer telefonu. Żona cieszyła się, że nie będzie siedział w domu, pójdzie do ludzi, a przy okazji zarobi.
Z początku firma Ryszarda funkcjonowała całkiem dobrze. W najlepszym miesiącu do renty socjalnej wynoszącej 670 zł - potrafił dorobić nawet 250 zł. W gorszym - 70 zł. Przy skromnym budżecie dobre i tyle. A telefon dzwonił coraz częściej. Ryszard był szczęśliwy. Pomagał ludziom, którzy pracują i nie mają czasu na urzędy albo zwyczajnie nienawidzą biegania od okienka do okienka.
Niektórzy się krępowali, że wykorzystują niepełnosprawnego. Tłumaczył im, że to forma rehabilitacji, bo teraz czuje, że żyje. Wyzbywali się, więc oporów.
W urzędzie miasta załatwiał wnioski na dowód osobisty: 5 zł za sztukę. W wydziale komunikacji rejestrował samochody. Przebitą dętkę wiózł do wulkanizatora. Dostarczył ważną paczkę do Włocławka. Do zegarmistrza zaniósł zegar do naprawy. Realizował recepty i przynosił chorym do domów lekarstwa. W PZU wypełniał wniosek powypadkowy. Pojechał na wieś pod Grudziądz i mediował w trudnej sąsiedzkiej sprawie. Szczegółów nic zdradzi, bo mu zaufano.
Najdziwniejsze zlecenie? Zakup baterii do wanny, która miała być identyczna jak bateria do zlewu. Ryszard kupił taką samą, ale pokrętła były inne. No to je wymienił.
Kolekcjoner cudów
W 1978 roku miał w Toruniu wypadek motocyklowy. Potrącił go komendant milicji i uciekł z miejsca zdarzenia. Nie było sposobu, by dociec prawdy. Sprawa była skomplikowana bardziej, niż mogłoby się wydawać. Nikt nie przejmował się chłopakiem tuż po wojsku ze stłuczonym pniem mózgu (co wywołało lewostronny paraliż).
- Byłem sześć tygodni nieprzytomny, a mimo to lekarze chcieli mnie wypisać do domu. Powiedzieli matce, że już nic ze mnie nie będzie. Nie zabrała mnie ze szpitala. I dobrze. Byłem nieprzytomny trzy miesiące. Chyba wyspałem się na całe życie, bo wystarczają mi trzy godziny snu.
Wybudził się. I to był pierwszy w jego życiu cud. Nie mówił (po jakimś czasie zaczął bełkotać), nie widział, nie chodził. Nic. Roślina. W swoim dziwnym języku pytał mamę, jak się litery pisze, bo nie wiedział. Zmieniła mu się osobowość.
- Stałem się innym człowiekiem. Zmądrzałem, zacząłem dużo czytać. A przede wszystkim stałem się bardziej cierpliwy.
Przez rok był wolnym słuchaczem na AWF-ie. Dzięki temu dowiedział się wszystkiego o swoim stanie. W szkole teatralnej w Warszawie miał naukę wymowy. Po dwóch tygodniach został wyrzucony z zajęć, ale przyswoił sobie ćwiczenia warg, policzków i języka. I dziś mówi całkiem nieźle.
A potem dosłownie ''wychodził'' u prezydenta Torunia mieszkanie.
- Do starego mieszkania nosiłem po pół wiadra węgla, bo więcej nie byłem w stanie udźwignąć. Co tydzień, o łasce, dreptałem do prezydenta. To był 1979 rok. Mama wpłaciła pieniądze i mieszkanie było gotowe.
Mieszkał w nim tylko trzy lata. Na turnusie rehabilitacyjnym nad morzem poznał Dorotę. Od razu coś zaiskrzyło i postanowili być razem. W 1983 roku wzięli ślub. Dorota to drugi cud Ryszarda. Poszedł za żoną do Inowrocławia. Zamieszkali w niewielkim M3 na blokowisku. I są tam do dziś. Na regale między drobiazgami i starymi zegarami stoi zdjęcie ślubne. On i ona szczęśliwi. Potem urodził się Maciej - trzeci cud.
Na honorowym miejscu w drugim pokoju stoi zdjęcie młodej pary. To Maciek i jego żona Edyta. Ryszard i Dorota zostali dziadkami. Który to już cud?
Teraz potrzebny jest następny, bo inaczej Tarasienko-załatwiacz z Inowrocławia nie utrzyma się na powierzchni.
Pracownik
Po wypadku pracował jako akwizytor, stróż nocny, w magazynie drukarni. To ostatnie zajęcie było ponad jego siły.
- Nie dawałem rady. Musiałem kulać duże bele papieru do windy i je przewozić. Z zajęć, które rynek pracy oferuje niepełnosprawnym, zostało mi tylko zamiatanie ulic.
W Inowrocławiu nie ma chyba zakładu, w którym Ryszard by nic pracował. Chlebodawcy nierzadko go oszukiwali.
- Za przyjęcie do pracy niepełnosprawnego dostawali pieniądze. Po krótkim czasie stwierdzali: ''nie nadaje się''. Brali następnego i znów dostawali pieniądze. I biznes się kręcił. Na szczęście zmienią się te przepisy.
Gdzie się nie obrócił, dostawał kopniaka. Ale chciał czuć się potrzebny i nie brać jałmużny od państwa, np. w postaci zapomóg. Wszystko znormalniało dopiero po założeniu firmy.
Do stycznia tego roku życie toczyło się w rytm kolejnych zleceń. I nagle - zmieniły się przepisy. Gdyby nie zamknął działalności gospodarczej, musiałby płacić do ZUS 609 zł! Wprawdzie PFRON zrefundowałby składkę emerytalną i rentową do wysokości 60 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w poprzednim kwartale, czyli do 413 zł, ale ze swoich pieniędzy Tarasienko musiałby dołożyć 200 zł. Cały miesięczny zarobek!
- Dlatego mam to wszystko gdzieś. Państwo polskie zmusza do kombinowania takich jak ja - zaradnych niepełnosprawnych. Czy zatem mam pracować na czarno?! Przy mojej rencie, dodatkowe 3 tys. zł miesięcznie jest wolne od podatku. A tyle to w życiu nie zarobię. Mam l grupę inwalidzką. Nie zamkną mnie. Ukarzą grzywną? A skąd na nią wezmę? To wszystko jakieś głupoty!
Żona obliczyła, że gdyby Ryszard chciał wypracować najniższą pensję krajową, brałby 8 zł na godzinę.
- Musiałby chodzić 10 godzin dziennie przez 21 dni w miesiącu. A tyle to on na pewno chorymi nogami nie wychodzi.
Historia Tarasienki pojawiła się nawet w prasie. Pan Ryszard ma ogromny żal do urzędników.
- Czy nie wiedzieli, gdy tę firmę zakładałem, że od stycznia nowe przepisy mnie pogrążą!? Dlaczego nie ostrzegli! Nie musiałbym teraz tego wszystkiego odkręcać.
''To wszystko" oznacza spłacanie pożyczki, którą zaciągnął na firmę. Miesięczna rata wynosi 325 zł. Oprócz tego spłaca stary kredyt. W sumie ok. 16 tys. zł. Na życie zostaje bardzo niewiele. Nie chodzi przecież o to, że nie chce spłacać kredytów. Ale... umowy powinny być uproszczone, a nie zawierać bite dziesięć stron tekstu małymi literami! Pamięta z nich, że jak umrze, to kredyt będzie pokryty z ubezpieczenia.
- Zostało mi tylko się powiesić! I wtedy moje ubezpieczenie pójdzie na spłatę kredytu. Banki zachęcają: brać i brać te kredyty. Doradcy mają gdzieś to, że człowiek ma niziutkie dochody. Nikt mnie nie pytał, z czego to spłacę, a ja myślałem, że inaczej się ułoży... Chciałem być uczciwy wobec państwa i nie wyszło, bo państwo się wypięło na takich jak ja!
Samozatrudniony
Urzędy poznał na wylot. I nie wydają mu się nieprzyjazne, jak mówią ludzie.
- Dla mnie są przyjazne. Na terenie Inowrocławia wszyscy urzędnicy mnie znają. I pomagają. Markę wyrobiłem sobie wolontariatem w Komitecie. Dla mnie załatwianie spraw w urzędach to żadna męka. Ja się znam na tym, wiem, jak dyplomatycznie poprosić o pomoc - wyjaśnia.
Jest szczególnie miły dla urzędniczek. Prawi komplementy, opowiada historyjki - panie się śmieją i pomagają. Ale Ryszard nie lubi biurokracji. Najbardziej denerwują go bezsensowne przepisy dotyczące osób niepełnosprawnych. W ich świetle tacy jak on powinni siedzieć w domu, nic nie robić, brać rentę... i najlepiej szybko umierać.
- A ja chcę pracować. I nie płacić ZUS-owi takiego haraczu! Jestem złotą rączką. Dużo potrafię, bardzo dużo. Ludziom załatwię wszystko, a sobie nie potrafię...
Na dowód tego wyciąga teczkę z kilkoma pismami dotyczącymi wózka inwalidzkiego. Wózek, który kupił, ciągle się psuł. Jak dał go do naprawy, wstawili stare części. Oddał sprawę do sądu. Właściciel sklepu poszedł do szpitala. Komornik uznał swoje działania za bezskuteczne. Od 2001 roku procenty rosną.
- No i co z tego, że z dokumentów jasno wynika, iż mają mi zwrócić pieniądze?!
Żali się też na firmy, które zatrudniają inwalidów i ''na nich'' kupują samochody.
- Nawet jeden ksiądz do pracy przyjął inwalidę i kupił samochód. Wstyd! Ja już się ze wszystkiego śmieję, wszystko śmiechem biorę. Dlatego jeszcze żyję.
Optymista
Tarasienko opowiada i opowiada. Mógłby tak bez końca. A z opowiadań wyłania się nieszczęśnik, jakich mało. On jednak jakby na przekór zapewnia:
- Jestem spokojny. Tylko nieraz szlag mnie trafia na te absurdy. Ale co mogę zrobić?
Poszedł nawet do prezydenta Inowrocławia, że zewsząd mu kłody pod nogi rzucają. Prosił o jakąkolwiek pracę. A prezydent... odesłał go do opieki społecznej! Ryszard nie pójdzie tam za nic.
- Wiem, jak się załatwia takie sprawy. Zrobią wywiad w Toruniu, czy moja rodzina nie może pomóc. A skąd niby mają mieć pieniądze dla kulawego? Matka po śmierci ojca nie wyszła za mąż. Wychowała troje dzieci i ma mi teraz dawać pieniądze?! Lepiej, żeby nie wiedziała o moich kłopotach.
''Załatwiacz'', który sam się załatwił. Nie ma takich spraw, których nie potrafiłbym załatwić. Oprócz własnych – powtarza kolejny raz.
Pieniądze na kolejny miesiąc jeszcze ma. A potem? Może znajdzie jakąś pracę? W piekarni albo w firmie pod Toruniem.
-Ja się nigdy nie poddaję. Coś wykombinuję. Cały czas szukam... Liczę na kolejny cud. A tam, czort, coś będzie, coś się wykluje. Jak nie, to pójdę pod most. Tylko, że w Inowrocławiu mostów nie ma...
Źródło: www.niepelnosprawni.pl